Występ na I Kujawsko-Pomorskim Festiwalu Muzycznym Dzieci i Młodzieży w Bydgoszczy. Chór Ojejku zajął I miejsce!
Po pierwsze ( i po drugie i trzecie:D) przepraszam Was, że tak późno, wszakże już po północy, ale nie byłam świadoma, że redagowanie tego tekstu i dopisywanie tyle zajmie. Za późno się zabrałam. Mam nadzieje jednak,że będzie się wam podobać. Piszcie w komentarzach co sądzicie. Miłego czytania. Marry wypełniła Andrzejowi prawie cały czas jego pobytu w Nowym Yorku całkowicie zmieniając jego radykalne poglądy o amerykańskim jedzeniu, kulturze i sztuce. Mimo iż pierwsze ich spotkanie po jego przyjeździe nie należało do udanych i z subtelnej i delikatnej dyskusji przerodziło się w głośną awanturę pod jednym głównym tematem tabu: Samobójstwo jako główny sposób ucieczki od wszystkiego i wszystkich; to i tak czas ten był dla Andrzeja swoistym etapem wyciszenia po burzy, kiedy to wszelkie emocje uległy wytłumieniu, a on sam z ulgą stwierdził, że może oddychać. Może jeść. Pić Spać. Może żyć. I potrafi żyć Teraz i to tylko i wyłącznie dzięki Marry Nowy York nie kojarzył się Andrzejowi z infantylnymi ludźmi naszpikowanymi tolerancją w każdym tego słowa znaczeniu ; z bezwzględnym konsumpcjonizmem; i z nieustannym pogonią za czymś co tak naprawdę nie jest tej pogoni warte; a raczej z pobłażliwym , z przymrużeniem oka spojrzeniem mieszkańców na to co na świecie, jakby Nowy York był tylko jedną odkrytą kropką na mapie wśród wielu białych plamek; będzie Andrzejowi się kojarzyć z serdecznymi ludźmi, ich ciepłem i otwartością; z stanowczym jednokierunkowym ruchem w postępie nauki i wykorzystania do jej rozwoju wszelkich jeszcze niewykorzystanych zasobów. No i z Marry. Będzie zawsze kojarzyć mu się z Marry. Pozytywnie. Prawie całe dwa miesiące upłynęły Andrzejowi na zwiedzaniu miasta, degustacji właściwie wszelkich kuchni świata,. czytaniu książek w kawiarenkach czy też spacerowaniu po Central Parku. Bardzo dużo rozmawiał z Marry odkrywając, ze zdziwieniem, iż bliskość siostry Anny, jest dla jego zdrowia psychicznego zbawienna i niebywale potrzebna, jakby Marry nieświadomie ciągle łatała tą dziurę jaka została po śmierci Anny, a którą należało stale łatać bo gdy się ją zostawiło to sie psuła. Marry wiec ciągle łatała ową dziurę , starając się jednak subtelnie nie poruszać tematów smutnych i niewłaściwych, tak by Andrzej mógł wydobrzeć a owa dziura wreszcie przestała się kruszyć i została by definitywnie zalepiona. Niestety Marry zawsze była szczera, zwłaszcza gdy uważała kogoś za swego przyjaciela, a ten wewnętrzny machinalny odruch mówienia ludziom prawdy i zawsze prawdy w końcu i tu, w przypadku Andrzeja, wziął górę... - Wiesz, zawsze myślałam, że w końcu będziecie rodziną - wyrzekła patrząc się na już uschnięte liście drzew. Spacerowali jak zwykle po Central Parku, a chcąc się na chwile zatrzymać by porozmawiać usiedli na jednej ze swoich ulubionych ławeczek. Marry popatrzyła łagodnie na Andrzeja, a on zwęził nieznacznie usta nie patrząc na nią. Przez jego wzrok zrazu posępny przeświecał znowu ten smutek i żal jaki Marry widziała u niego już wcześniej. a który on tak bardzo starał się ukryć. Od dziury ponownie odpadła duża łata. Marry pokręciła głową: - Przepraszam, że o tym mówię - zaczęła i tu zawahała się...- Po prostu...myślałam, że któreś z was w końcu wydorośleje. Że się pobierzecie i zostaniecie rodziną. Że któreś z was w końcu postawi warunki. Określi reguły życia. Andrzej popatrzył chmurnie na przejeżdżającego rowerzystę. Na lekkość i gracje jego pedałowania; na nieskrepowane żadną troską ruchy ramion i uśmiechnięty , ten szczęśliwy, bez trosk wyraz twarzy. Dziś w istocie był ładny dzień. Westchnął głęboko. - Brak mi było odwagi - wychrypiał - A może brak świadomości tego co mam. Sam już nie wiem - wzruszył ramionami - Powinienem podjąć decyzje. Oświadczyć się albo pozwolić odejść. Nie więzić jej. Czuję sie tak jakbym ją więził. Uczyniłem ją jakimś przepięknym niewolnikiem swojej osoby. Popatrzył na Marry tak żywo i bystro utwierdzając ją , że ta świadomość powoduje u niego katusze i męki i że to w tej świadomości tkwi sedno całego jego cierpienia. Po policzku spłynęła samotna łza, którą Andrzej nerwowo otarł wierzchem dłoni: - Anna mogła mieć każdego. Porządnego faceta, który by ją kochał i troszczył się o nią. Każdego. Pokręcił lekko zażenowany głową, wściekły na siebie, że po policzkach lecą mu łzy. Marry uśmiechnęła się ciepło i mocno schwyciła Andrzeja pod ramię: - Mogła..ale nie chciała. Nie więziłeś jej. Miała możliwość wyboru. Wybrała Ciebie. Kochała Ciebie. Chciała być z Tobą. Marry z roztkliwieniem otarła łzę już ściekającą po policzku Andrzeja. Gdy to zrobiła Andrzej nagle uśmiechnął się zawadiacko: - Jakie to życie jest przewrotne - odparł rozbawiony - Czy wyobrażasz sobie jakiś rok temu, że będziemy siedzieć razem w Central Parku, ty będziesz trzymać mnie pod rękę ...będziesz się DO MNIE uśmiechać - Andrzej zaakcentował dobitnie wyrażenie do mnie - Marry wywróciła oczami: - I co najważniejsze, będziemy rozmawiać ze sobą. Nie krzyczeć - rzekła ze śmiechem - Anna dostałaby zawału . Nie uwierzyłaby. Nagle Marry spoważniała: - Wiesz... Ja ci tego wszystkiego nie mówię aby sprawić czy przykrość. Abyś poczuł się jeszcze gorzej niż w istocie się czujesz. Mówię Ci to wszystko bo TY w porównaniu z Anną możesz coś z tym zrobić. Życie jest podłe zgadzam się z tym, i to, że ty i Anna nie mieliście czasu by do pewnych kwestii dojrzeć, to niesprawiedliwe. Okrutne i niesprawiedliwe. Ale wiem za to czego Anna by teraz pragnęła.... - tu urwała patrząc się wymownie na Andrzeja, który teraz w ciszy się jej przyglądał. Po chwili kontynuowała: - Każdy z nas wybiera taki los na jaki myśli, że zasługuje nie wiedząc, że jest wart więcej. Andrzej....ty jesteś wart więcej. Nie skazuj swojego życia na porażkę, tylko dlatego, że żałujesz decyzji minionych czy niepodjętych - i teraz to w jej oczach poprzez nieśmiałe łzy Andrzej dostrzegł kształtującą się prośbę - Chciej żyć! Skoro nie dla siebie samego, to dla innych. Masz dla kogo żyć. Pokiwał głową i odwrócił głowę jakby w tym wyznaniu Marry była jakaś cząstka jej intymności, którą on nie chciał naruszać. Właściwie chciał, tylko nie wiedział czy powinien. Zapytał jednak po chwili: - A ty? Wzruszyła ramionami - A ja? Co ja? - A ty nie żałujesz ...dokonanych wyborów? Każdy potrzebuje miłości i nie wierze byś ty była tu wyjątkiem - wziął głęboki oddech i kontynuował - Ja żałuje decyzji minionych, niepodjętych przy odpowiednio sprzyjająco wtedy czasie i przez to boję się też podejmować ich obecnie. Zraniłem już jedną osobę. Właściwie dwie - poprawił się myśląc o Wiktorii - I teraz nie chcę zranić jej znowu. Andrzej wiedział, iż teraz myśli już o Wiktorii. O decyzjach, które powinien już na dzień dzisiejszy podjąć, a których konsekwencje sięgają daleko w przyszłość . Jego przyszłość. I jej przyszłość. Marry pokręciła głową - Nie każdy jest do tego stworzony - rzuciła cierpko - Nie każdy jest stworzony do kompromisów. Konsensusu. Wyrzeczeń. Marry urwała i spojrzała na niego smutno. I w tym ułamku sekundy, Andrzej poczuł niemal namacalnie tą silę która pcha człowieka do czynów niezwykłych; jakby odkrył na czym to życie powinno polegać i na czym jest oparte. Co je buduje i jest nieodłącznym fundamentem bez którego cały świat nawet pieczołowicie budowany jest pusty. I wtedy zrozumiał. To było super uczucie. Uśmiechnął się serdecznie i ujął jej dłoń. - Czemu się uśmiechasz? - spojrzała na niego zaskoczona. - Bo miłość nie jest logiczna. Nie można jej wytłumaczyć. I każdy jej potrzebuje, każdy jest do niej stworzony mniej lub bardziej. Każdy chce być kochany .Każdy. Ja. Ty. - Ja chyba muszę się tego nauczyć - odparła chmurnie - Bo przez minione lata mi to nie wychodziło. Andrzej pokiwał zafrasowany głową wpatrując się w ciszy w mieniące się czerwienią i brązem liście klonu naprzeciwko ławeczki; ledwo już trzymające się na swoich blaszkach liściowych, gotowe do ostatniego lotu i w efekcie finalnym uschnięcia na grząskiej ziemi nowojorskiego parku. Po chwili spojrzał pewnie na Marry i rzekł rozbawiony: - Ja Cie kocham i chociaż wiem, że TO nie jest to o co ci chodzi - odparł tkliwie - To jest to COŚ godnego uwagi. Coś wartego zanotowania. Po chwili spoważniał: - Zawsze możesz na mnie liczyć Marry - wyrzekł - Zawsze JUŻ możesz na mnie liczyć Na największych tragediach można budować największe przyjaźnie. I miłości. Oto złota zasada. Marry pokręciła rozbawiona głową. : - Tak, na drugim końcu świata. W Polsce... - Ciałem - wtrącił jej w słowo - Ale nie duchem. Marry pokiwała głową i mocniej ścisnęła jego dłoń. Zasępiła się jeszcze bardziej . Ten melancholijny nastój obojga zdawał się udzielać również otoczeniu; wzmógł się wiatr a brunatne , uschnięte liście z jakąś dziwną zaciętością zaczęły spadać z drzew na ubitą ścieżkę; wzmógł się również wiatr. Przez długą chwilę milczała by dopiero po minucie powiedzieć już ze swoim ironicznym wydźwiękiem, właściwym chyba obu siostrom: - Od nienawiści do miłości. Pięknie ...naprawdę pięknie Andrzej wyszczerzył się. -Pamiętam , że kiedyś uczyłem się....- zaczął - Uczyłem się , że miłość i nienawiść to jedna rodzina wyrazów. Dzieli je bardzo krucha granica. Marry uśmiechnęła się i wstała: - Chodź. Standardowo kawa i naleśniki. - Z syropem klonowym. Andrzej wstał; włożył ręce do kieszenie i lekko się uśmiechając ruszył dziarsko za Marry. v Irena odetchnęła głęboko na tyle na ile tylko mogła. Miała niemal stu-procentową pewność, że jej przeponie zostało brutalnie zabrane miejsce gdzie mogła unosić się i opadać wymuszając skurcz i rozkurcz płuc, jedno z wielu miejsc, którymi oddychała dostarczając tlenu do swoich komórek. Przepona. Irena. I dzisiaj właśnie poczuła, że jej zabierano coś bardzo cennego. Zorientowała się, że przez osiem miesięcy pewien bardzo uparty jegomość kradł jej tlen w zamian dając jedynie swoją obecność. Bystre spostrzeżenie. Trafne odnotowanie. Dokonywano kradzieży stopniowo jakoby uprzednio planując każdy poczyniony krok, rozpatrując każde zdobywane miejsce tak by matczyny inkubator przystosował się do zmieniających warunków środowiska a cały proces nie przebiegałby tak gwałtownie. Czuła to. Irena. I przepona. Mimo iż oddaleni byli całym niemal napiętnowanym układem pokarmowym , to teraz odczucie braku miejsca przybrało niemal kuriozalną wartość. W Irenie. I w przeponie. Osiem miesięcy, cztery dni i dwie godziny – pomyślała Irena, krzywiąc się gdy dziecko kopnęło uparcie, prosząc brutalnie o jeszcze więcej miejsca. Adam uśmiechnął się i położył koło narzeczonej; - Jeśli on jeszcze trochę urośnie boję się, że eksplodujesz – stwierdził poważnie. Jego surowa mina mówiła sama za siebie. Naprawdę się bał. - On? - Brzuch - wyjaśnił. Troskliwie dłonią zaczął wodzić po wydatnym brzuchu Ireny od dołu do góry. Tam gdzie kończyła się obcisła podkoszulka a zaczynała ciepła skóra ciążowego brzuszka- a było to w połowie brzucha ,tuż poniżej pępka - nagle zatrzymał dłoń i włożył ją pod bluzkę tak by żaden ruch dziecka mu nie umknął. - Lubię kiedy kobieta* - zaczął ze śmiechem. Irena skrzywiła się. -Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu - kontynuował przykładając usta do brzucha i delikatnie odsłaniając go w całej okazałości. - kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu. - Kobieta owszem - wtrąciła sarkastycznie Irena - Ale nie tir z przekroczonym ładunkiem. Adam jednak nie zważał na jej humory. Prędziutko pozbawił jej bluzki i dalej kontynuował jak zahipnotyzowany wpatrując się w jej ciążowy brzuszek: -Gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie - ściągnął z niej stanik-I wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie - recytował pożądliwie co chwila robiąc przerwę na składanie pocałunków na brzuszku, piersiach i szyi. Irena zaczęła się śmiać. Adam chwila się zawahał. Popatrzył z zawadiackim uśmiechem i zdjął z niej ciasne spodnie. Teraz była już całkowicie naga a on mógł sycić się każdym detalem jej pięknego ciała. Szybko również siebie pozbawił spodni i bokserek: -Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi, gdy wpija się w ramiona palcami drżącymi - mówił coraz szybciej i głośniej a Irena zaczęła na przemian cicho pojękiwać to się śmiać z odczuwanej przez nich rozkoszy - Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem... Irena tak właśnie oddychał. Adam zawahał się i pogładził jej policzek. Urywanym niemiarodajnym oddechem chwytała powietrze jakby nagle w otoczeniu było za mało tlenu. Zatrzymał się i popatrzył na ukochaną: - Nie przestawaj - poprosiła - Nie teraz. Wszystko okej. - Gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem - kontynuował jednak trochę wolniej - I oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem. Irena wybuchnęła głośnym śmiechem: - Pieprzony hedonista - I lubię ten wstyd - Adam mówił dalej co chwila sapiąc pożądliwie - co się kobiecie zabrania, przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania, zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia, gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia. - Hedonista szowinista. Gdzieś w oddali rozległ się odgłos zamykanych z trzaskiem drzwi. v Wiktoria wróciła z pracy i gdy tylko usłyszała dosyć głośne jęki i śmiechy rozchodzące się w całym korytarzu, a trzeba wiedzieć że doktor Consalida miała plastyczną wyobraźnię, zamknęła się w swoim pokoju z uporem maniakalno - depresyjnym trzaskając drzwiami. Należy stwierdzić że maniak depresyjny ma dobrą wyobraźnię, a maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią potrafi do jęków i stęków dorobić w głowie obraz kopulującej pary. Jeśli w tym obrazie kobietę zrobić ciężarną a mężczyznę wpatrzonego w niewiastę jak w prawosławną ikonę obraz wychodzi całkiem sexy. Dlatego też można powiedzieć,, że Wiktoria miała świetną wyobraźnie. Maniak depresyjny z plastyczną wyobraźnią. Skrzywiła się gdy okazało się, że dźwięki przechodzą przez cienkie drewno drzwi. Rozebrała się, założyła luźny T- shirt i spodenki. Męskie. Kąpać się nie ma po co - pomyślała kwaśno wąchając pomięty T- shirt pod pachami.. Godzinna 20. Później prysznic. Już chciała położyć się w swoim łóżku, zagłębić się w zimnej, samotnej pościeli gdy do głowy napłynęła inna chęć. Wstała i poszła do kuchni zrobić sobie podwójne espresso. Jedno w hotelu rezydentów było najwyższej jakości. Ekspres do kawy -marki Aid Kitchen, który parzył kawę jakości iście kawiarnianej o ile taka jakość w ogóle istniała. Adam lubujący się w kawie, jak jego brat - pomyślała cierpko Wiktoria, postawił sprawę jasno - W hotelu może nie być papieru toaletowego ale dobry ekspres musi być. Wyłożył połowę kwoty czyli trzy tysiące złotych a reszta podzieliła się kosztami. Ekspres tej marki był także w domu Andrzeja o czym ostatnio patrząc na logo firmy na ekspresie, Wiktoria sobie przypominała parząc swoje ulubione espresso. Do kuchni dobiegły głośne śmiechy. Jęki. Stęki. Chichy. Ledwie karczmy nie rozwalą. Hihi, hejże hola! Wpatrzyła się w brązowy płyn powoli cieknący do malutkiej filiżanki. I zaraz chciało jej się płakać. Nic jej tu nie trzymało. Zrobiła espresso i wróciła do łóżka. Zdjęła majtki i zanurzyła się w pościel sącząc energetyczny napar. Po chwil dołączył do niej Bartek. Stanął w progu z własną filiżanką. Z lekkim zarostem, białym podkoszulkiem i luźnymi szortami wyglądać niezwykle atrakcyjnie. Niechlujno atrakcyjnie. Prawda, w tym momencie doktor Consalida chciała go znów przelecieć ale kładła to na karb swojej samotności i tęsknoty za kimś tak odległym, że aż niedostępnym. Za niedostępnością, która nie była łaskawa nawet powiadomić jej osobiście o swojej czasowej niedostępności. - Mogłeś mi powiedzieć, że będziesz parzyć sobie shota - rzekła z wyrzutem - Poczekałabym na ciebie. Zrobiłbyś i mi panie baristo. Wzruszył ramionami. Usiadł na skraju łóżka. - Włączymy muzykę. Wiktoria nawet nie kiwając głową na akceptację wychyliła się do szafki przy łóżku chwytając pilota od wieży. Zaraz rozległy się nostalgiczne nuty utworów Chopina. Nokturn E- flat major, Bartek pokiwał głową i spojrzał wymownie na Wiktorię: - Rozumiem. Zamknęła oczy i " w ciszy" rozkoszowali się muzyką póki nie doszedł ich tak głośny męski okrzyk, że śmiało można powiedzieć, że przy tej ekspresji Adam mógł swobodnie konkurować z innymi starając się o pracę jako sprzedawca kukurydzy na bałtyckiej plaży. A jakiego rodzaju był to okrzyk to sprawa do prywatnego wyobrażenia. Wiktoria otworzyła oczy i wywróciła nimi jak starsza ciotka- trzpiotka-przyzwoitka. Bartek zaśmiał się i dalej sączył swoje espresso. Po chwili odezwał się: - Zazdroszczę im. - Czego? - Daj spokój Wiki. No wiesz... Ty też im zazdrościsz. Tego, że mają siebie nawzajem. Że kochają się tak bardzo, pożądają siebie tak chciwie, że nawet ósmy miesiąc ciąży Ireny im nie przeszkadza by uprawiać miłość - Bartek dobitnie i najwidoczniej z właściwym sobie celem zaakcentował wyrażenie "uprawiać miłość" zamiast "uprawiać seks". - To naprawdę piękne. Wiktoria milczała. To prawda bardzo im zazdrościła ponieważ tęskniła. Wkurzała się pomimo tęsknoty i pragnienia bliskości z mężczyzną będącym teraz na innym kontynencie - mimo to wiedziała, że Andrzej wykonał słuszny krok. Jednocześnie miała mu to za złe, tęskniąc za nim i pragnąc jeszcze bardziej tego co teraz mogłoby się wydawać dla nich, dla niej jedynie czystą mrzonką. Podjął decyzje a za każdą decyzją idą jej konsekwencje - pomyślała gorzko - Nie pytał mnie o zdanie co znaczy, że nie jestem dla niego dostatecznie ważna. Gorycz w umyśle Wiktorii sprawiła, że po policzku spłynęła samotna łza. - Więc to profesor Andrzej Falkowicz jest tym mężczyzną, którego darzysz uczuciem. Widziałem jak płakałaś kiedy " nieumyślnie" się postrzelił, wtedy w szpitalu - wytłumaczył po chwili gdy spojrzała na niego. Pokręciła głową: - Bartek, ja nie chcę o tym rozmawiać. - W porządku. Nie będę ciągnąć cię za język. Wiktoria uśmiechnęła się i jeszcze wyżej podciągnęła pościel zdając sobie sprawę, że jest pod nią całkowicie naga od pasa w dół. Bartek młody i przystojny. Amant. Ona samotna i zraniona. Kompilacja idealna. Chopin w tle. - Musze sobie wszystko poukładać - po chwili powiedziała - Podjąć pewne decyzje. - Ale ja ci nie przeszkadzam w dumaniu? Zmarszczyła czoło: - Nie, absolutnie nie. - Lubię kiedy kobieta duma - odparł ze śmiechem - Chodź - wstał i wziął również jej filiżankę stojącą na szafce przy łóżku - Zrobimy sobie kolejną porcję kofeiny i wtedy podumamy. Wiktoria jeszcze wyżej podciągnęła pościel i wtopiła głowę w mięciutką puchową poduszkę. - Nie mogę - rzuciła figlarnie - Jestem naga od pasa w dół. - Tego nie musiałaś mi mówić. v Do planowanego powrotu pozostawały Andrzejowi jeszcze trzy tygodnie i chociaż tęsknił za Wiktorią i Adamem; chociaż w głowie planował już sobie rozmowę jaką będzie chciał odbyć z ukochaną; i chociaż wizje tego co będzie się starał wyrazić słowami a co wiedział słowami chyba nie da się wyrazić, krążyły mu w głowie ; mimo tego to wszystko nie sprawiało, że chciał wracać. Prawda jest taka, że zadomowił się tu w Nowym Yorku. Dobrze mu było z Marry, a ten wszechobecny smród tłocznego miasta pieścił jego nozdrza i działał jak narkotyk; przeciwnie aniżeli powinien nie odstręczał go. Zakochał się w tym mieście tak bardzo jak można zakochać się w francuskich bagietkach czy w gorącej czekoladzie z ekstra pianką. Zakochał się na słodko. Na trwale. Siedząc w kawiarence na Washington Square Park przeglądał wiadomości na swoim iPadzie i sączył kawę, gdy zadzwonił telefon. To był Adam. Andrzej uśmiechnął się szeroko. - Co tam braciszku? - odebrał po drugim sygnale - Cieszę się, że dzwo... - Andrzej, ona chce wyjechać - głoś Adama brzmiał głośno i niezwykle rzetelnie przez słuchawkę - Wiktoria chce wyjechać. Dostała propozycje pracy, bardzo korzystną ofertę pracy z dużymi perspektywami rozwoju. Z początku się wahała, nic nie chciała mi powiedzieć, siłą musiałem od niej wyciągać informacje, ale wygląda na to, że się skusi. Pójdzie na to. Andrzej słuchał z posępnym wyrazem twarzy. Poczuł na karku jak zjeżyły mu się wszystkie drobne włoski. Adam kontynuował: - Informuje cię o tym, żebyś nie był zaskoczony. - ciągnął - Podejrzewam, że ona sama cię o tym nie poinformuje. - Gdzie ta praca? Gdzie chce się przeprowadzić? Usłyszał ciche westchniecie w słuchawce: - Kraków. Do Krakowa Andrzej prychnął: - Pewnie Clinic....to ją pewnie skusiło...wysokie zarobki....badania. - Pewnie tak - Adam westchnął - Pewnie tak. Nastała chwila ciszy na linii. Obaj panowie wiedzieli, że Wiktorii nie chodzi o zarobki, odległość czy perspektywy rozwoju. Po chwili Andrzej ścisnął mocniej słuchawkę. - Adam ...nie możesz pozwolić jej wyjechać - wyrzekł zdesperowany - Ja wiem... - Nie, Andrzej! - przerwał mu - Nie! Nie mam prawa by tego robić. To jest jej świadomy wybór, a ja nie mogę na nią wpływać. Jest wolną kobietą, sama za siebie odpowiada - tu Adam zawahał sie - Dlatego błagam Cie nie proś mnie o to. Chciałem Ci tylko powiedzieć...abyś wiedział Andrzej złapał się nerwowo za włosy. - Proszę cię tylko - wychrypiał - abyś ją zatrzymał na kilka dni. - Andrzej co znaczy zatrzymaj na kilka dni? Mam ją więzić w domu, trzymać pod kluczem w pokoju? - Cholera po prostu postaraj się ją zatrzymać! Niech się wstrzyma. I'm coming. - Andrzej co ty zamierzasz zrobić? Ale Andrzej już się rozłączył. Jak najszybciej zarezerwował najbliższy wolny lot do Warszawy. Odlot jutro o godzinie czasu miejscowego - przeczytał na ekranie swojego iPhona i bez zastanowienia zabukował jedno miejsce. Ja jej dam Kraków - pomyślał wściekły - Kurwa już ja jej dam. Dopił pośpiesznie kawę , zostawił spory napiwek i ruszył do domu spakować wszystkie swoje rzeczy. Ola "Lubię kiedy kobieta" - liryk Kazimierza Przerwy - Tetmajera.
Og praten går i ett med Ola Nordmann du er alltid Sving ditt glass gamle venn, Ola Nordmann det er trivelig og. Ola - Ola - i'm in love lyrics. Stole my heart on Monday She had me deep on Tuesday Shut me up on Wednesday Rewind it back the day before Tuesday Stole my heart on Monday She had me deep
Zapraszam: Polskie Piosenki Dla Dzieci – dział na stronie z polskimi piosenkami dla dzieci. Tekst Piosenki: Poszła Ola na spacerek Poszła Ola na spacerek, na słoneczko, na wiaterek. A tu lecą jej na głowę liście złote i brązowe. A tu lecą jej na głowę liście złote i brązowe. Myśli Ola: liści tyle, bukiet zrobię z nich za chwilę. La, la, la ,la ,la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la. La, la, la ,la ,la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la. słowa: Lucyna Krzemieniecka muzyka: Maria Cukierówna (1064)
Poszła Karolinka do Gogolina, Poszła Karolinka do Gogolina, A Karliczek za nią, jak za młodą Panią Z flaszeczką wina. A Karliczek za nią, jak za młodą Panią Z flaszeczką wina. II. Szła do Gogolina, przed sie patrzała, Szła do Gogolina, przed sie patrzała, Ani się na swego synka szykownego Nie obejrzała. Ani się na swego synka
Witamy serdecznie na naszej stronie ul. Kilińskiego 9, 62-300 Września 61 436-28-49, 795 101 029 przedszkole@ "Ola i liście"- piosenkaOla i liściePoszła Ola na spacerekNa słoneczko, na wiaterek,A tu lecą jej na głowęLiście złote i brązowe...(x2)Myśli Ola - "Liści tyle"Zrobię bukiet z nich za chwilę,A tu lecą jej na głowęLiście złote i brązowe...(x2)Dodano: czwartek 17 października 2013 MAPA DOJAZDU Zobacz jak do nas trafić SZYBKI KONTAKT MASZ PYTANIA? SKONTAKTUJ SIĘ Z NAMI PRZEDSZKOLE NIEPUBLICZNE MIŚ USZATEK - Donata Hedrych ul. Kilińskiego 9 62-300 Września tel. 61 436-28-49, 795 101 029 © 2019 Wszelkie prawa zastrzeżone PRZEDSZKOLE NIEPUBLICZNE MIŚ USZATEK Znajdujesz się na stronie wyników wyszukiwania dla frazy nuty do piosenki złote liście. Na odsłonie znajdziesz teksty, tłumaczenia i teledyski do piosenek związanych ze słowami nuty do piosenki złote liście. Tekściory.pl - baza tekstów piosenek, tłumaczeń oraz teledysków.

plague doctor28 października 2018 18:28Dzień dobry, po długiej nieobecności u Ciebie! :D Wracam, napastować swoim słowotokiem :DNo to tak:Obydwie dziewoje, jakże piękne i cudowne,jakie ucieszone z wypadu na świeże powietrze! Pogody tylko pozazdrościć, poważnie. Moje plastikowe panny, o wyjściu na dwór, chwilowo mogą jedynie pomarzyć. Pozdrawiam! :DOdpowiedzUsuń

Mounting Hole Diameter: Between 0.129 inches and 0.140 inches Nut Style: Plate nut spacer Nut Length: 1.006 inches Thru-hole Diameter: Between 0.312 inches and 0.327 inches
Jesienny spacer można uprzyjemnić zbieraniem kolorowych liści, kasztanów i żołędzi. Po powrocie do domu będzie świetna zabawa! Tak też pomyślała mała Ola z Ola na spacerek Na słoneczko, na wiaterek A tu lecą jej na głowe Liście złote i brązowe…(x2)Myśli Ola – Liści tyle Zrobię bukiet z nich za chwilę La, la, la, la, la, la, la, la, la La, la, la, la, la, la, la, la, laPosłuchaj piosenki Poszła Ola na spacerek:
Pszczółki i ich wykonanie piosenki miesiąca pt.: "Poszła Ola na spacerek" Pszczółki 🐝 i ich wykonanie piosenki miesiąca pt.: "Poszła Ola na spacerek" 🍁🍂 😀 | By Niepubliczne Przedszkole Logopedyczne LOGUŚ z Oddziałami Integracyjnymi Zaczniemy strzelając sobie w stopę. Nie jest łatwo pisać podróżniczego posta z prawie dwumiesięcznym opóźnieniem, szczególnie z takiego miejsca jak Nowy Jork, które atakuje wszystkie zmysły z prędkością bardziej zbliżoną do rakiety Atlas V niż promu na Staten Island. Wrażenia się zacierają, szczegóły umykają, codzienne problemy i rozterki spychają głęboko w cień wątpliwości czy do Little Italy iść, czy może pojechać metrem… Wystarczająco zniechęceni do dalszej lektury? Nie? No to zapraszamy na krótki (to znaczy kilkudniowy) spacer po Nowym Jorku. Manhattan. Widok z promu na Staten Island Downtown: 9/11 Memorial Z nowojorskim downtown jest mały definicyjny problem. Podobno tylko na Bronxie nie mają z tym problemów, bo jak jadą na południe, to jadą downtown, jak wracają do siebie to już jest uptown. No ale my nie byliśmy z Bronxu, tylko ze Staten Island (szybka identyfikacja jak widać). Oficjalnie Downtown kończy się na 14th Street, choć nieraz rozszerza się aż do 23. ulicy. Nam na słowo downtown otwiera się w głowie szufladka z południową częścią Dolnego Manhattanu, a przede wszystkim okolicami terminalu promu na Staten Island, Wall Street i 9/11 Memorial. Miejsce pamięci ofiar zamachów na WTC (zarówno tych z 1993 roku jak i z 2001 roku) zrobiło na nas ogromne wrażenie. Proste, regularne, czarne fontanny zapadające się do wnętrza Ziemi, których dna nie widać z tarasu dla publiczności są niezwykle poruszające. Dla nas była to naprawdę mocna graficzna forma przedstawienia losów tego miejsca i ludzi, którzy się w nim znaleźli tego dnia. To forma tak odhumanizowana, że my tworząc ją pewnie nie zdecydowalibyśmy się, na umieszczenie w balustradzie nazwisk ofiar. To oczywiście tradycyjna forma upamiętniania zabitych w miejscu tragedii, ale tworzą z fontann płyty nagrobne. Bez nich pozostałyby nieludzką formą, anaturalnym gestem, wciągająca i przerażającą pustką. Ale i tak nie czuć w nich życia. Nawet woda, która spływa po ściankach wydaje się z nim walczyć. Jak grawitacja czarnej dziury wciągająca światło, ona też wciąga do wnętrza pustki. To zderzenie strzelistych budynków, które kiedyś tu stały i cofniętej w głąb Ziemi pustki jest też niezwykle fotogeniczne. Może nie na miejscu jest mówienie o pięknie tego miejsca, ale nie sposób pominąć faktu, że pomnik upamiętniający tragedię dla nas był po prostu piękny. To piękno podkreślają dodatkowo nieludzkie proste linie i symetria tego miejsca. Ascetyczne wieże dawnego WTC, tak dobrze wpisane w życie i panoramę Nowego Jorku upamiętniono równie prostym i symetrycznym pomnikiem. Odhumanizowanie go nie jest przy tym wadą. Dla nas ten brak czynnika ludzkiego oddawał najlepiej pustkę, jaką była nagła śmierć prawie 3 tysięcy ludzi. Terrorystom chodziło przecież o zgiełk i hałas – o efekt medialny i wywołanie nim strachu. Autorzy odwołali się do za to dużo ważniejszej emocji – smutku po utracie. Wejście na teren miejsca pamięci jest darmowe. Na początku 2013 roku wprowadzono opłatę 2 USD za rezerwację darmowej wejściówki przez internet. Niektórzy członkowie rodzin ofiar byli zniesmaczeni zarabianiem na ich tragedii. Fundacja, która opiekuje się 9/11 Memorial oraz przyległym muzeum odpierała zarzuty twierdząc, że potrzebuje pieniędzy na bieżącą działalność. Opłata za rezerwację pozostała. Dalej jednak można wejść tam zupełnie za darmo. Wystarczy stanąć w kolejce po wejściówki, bez rezerwowania sobie miejsca. Za wejściówkę jest sugerowana opłata (10 USD za osobę), ale nie jest ona obowiązkowa. Wejście na teren zazwyczaj nie jest od razu, ale co najmniej kilka godzin później w wybranym przez siebie przedziale czasowym. 9/11 Memorial. Panorama Nowego Jorku wykonana z fragmentów WTC Oczekiwanie w kolejce zajęło nam 10 minut, choć w weekendy w sezonie trzeba się przygotować nawet na kilka godzin czekania. Stojąc w kolejce można popatrzeć na zdjęcia, poczytać relacje i obejrzeć kreskówkę opartą na wspomnieniach ojca dwóch mężczyzn – strażaka i policjanta, którzy zginęli 11 września. Ola, która poszła po wejściówki z Maćkiem, na początku próbowała Maćkowi odpowiadać na pytania „a co to za budynki”, „dlaczego był pożar” itd, itp, jednak szybko postanowiła zmienić temat. Po kilku dniach okazało się, że Maciek i tak zapamiętał dużo więcej niż byśmy chcieli… Architektura nowych budynków stawianych na miejscu WTC nie jest w naszym guście. Tylko jeden z mniejszych budynków zrobił na nas spore wrażenie. Dwie z jego ścian schodzą się pod kątem ostrym i są tak wykończone, że na tle nieba budynek wygląda jakby był idealnie ścięty. Przy historii miejsca obserwowanie go (efekt da się osiągnąć z różnych kątów patrzenia) wywołuje dziwne i dość niepokojące uczucia. No ale w końcu dobra architektura ma działać na otoczenie. Tymczasem główny budynek kompleksu nie wywarł na nas żadnego wrażenia. Ot, kolejny, pościnany, amerykański, szklany wieżowiec. Symboliczna jest za to jego wysokość – ma 1776 stóp, na upamiętnienie roku podpisania niepodległości. Wall Street Krótki spacer od WTC jest Wall Street. Marna to pochwała kapitalizmu. Policyjne wozy, betonowe bloki i w sumie ładna klasyczna architektura przykryta przez wielką amerykańską flagę. Snują się turyści robiący zdjęcia, ale w sumie można się poczuć trochę jak na starówce w Bejrucie. Tam miało się wrażenie, że chroniona przez wojsko i policję dzielnica to sztuczne miasto dla turystów. Na Wall Street jest tak sztucznie, że aż odezwały się w nas alterglobalistyczne nuty. Coś w tym jest, że we współczesnym kapitalizmie pieniądz oderwał się od człowieka i rządzi kapitał. Zniszczone WTC i nowojorska giełda za betonowymi zaporami z ciągłą ochroną to chyba najbardziej niepokojące cywilizacyjne obrazki z Nowego Jorku. Nowy Jork. Wall Street Etniczność na Dolnym Manhattanie Dolny Manhattan wybucha etnicznym zróżnicowaniem najbardziej przy terminalu promu na Staten Island. Warto na chwilę tam przystanąć i popatrzeć ci się dzieje. Spiesząca się finansjera zderza się z finansjerą na lanczbrejku zajadającą hot-dogi z budek na chodnikach. Wolno snujący się turyści zderzają się z ludźmi biegnącymi na prom. A że State Island to nie jest najdroższe miejsce do życia w okolicy, więc mieszkańcy pochodzą z różnych części świata. Ale jeśli to multi-kulti to jeszcze za mało, wystarczy pójść trochę na północ. Idąc uptown można przez Little Italy dojść do China Town. Ta pierwsza dzielnica jest faktycznie malutka. Nasz znajomy po niedawnej wizycie we Włoszech napisał, że to „kraj z prawdopodobnie najgorszą kuchnią ale z najlepszym PRem”. Coś chyba w tym jest. Little Italy to kilka uliczek z jedną główną pełną restauracji. Ceny przystępne z lanczem zaczynającym się niewiele ponad 10 USD (pizza albo inne danie dnia). Da się przeżyć, ale spodziewaliśmy się po Małej Italii czegoś więcej. Może nie chłopaków w czapkach-oprychówkach grających w kości w ciemnych zaułkach, czy mafiosów porywających ciężarówki wyładowane nielegalnym alkoholem, ale „czegoś”. Tymczasem ta mini-dzielnica to po prostu centrum włoskiej, szybkiej kuchni. China Town prezentuje się znacznie lepiej. Również po względem kulinarnym. Skusiliśmy się tam po drodze na sajgonki i pierożki w budce (1 USD za sztukę), które były naprawdę dobre. Chińszczyznę zaliczyliśmy w San Francisco, gdzie, trzeba im przyznać, było naprawdę tanio, choć jedzenie średnio trafiło w nasz gust. Chińskie dzielnice w Stanach to chyba nasze ulubione etniczne kwartały. Tanie jedzenie, mnóstwo dziwnych sklepików, a przede wszystkim widać, że turyści to dodatek i na tyle nieistotny, że właściwie nic się pod nich specjalnie nie robi. O ile Little Italy przeszło na turystyczną stronę mocy i się „zmonokulturyzowało” w stronę gastronomii (bo niby czym jeszcze się tu chwalić…), o tyle China Town to prawdziwe, żywe miasteczko z chińskimi mieszkańcami i chińsko-amerykańskim codziennym życiem. W downtown poszwędaliśmy jeszcze po uroczych uliczkach Soho i Greenwich Village, strzeliliśmy fotkę budynkowi, w którym mieszkali serialowi „Przyjaciele” (róg Grove i Bedford, jakby ktoś miał ochotę się przejść albo zobaczyć w Mapach Google’a), przeszliśmy przez Meatpacking District, które skojarzyło nam się klimatem nieco z warszawskim Powiślem albo Pragą i poszliśmy na spacer do parku The High Line. Nowy Jork. Meatpacking District W San Antonio by uciec przed miastem trzeba było zejść w dół, by zniknąć w zupełnie niesamowitym innym świecie nad rzeką. Nowy Jork zawsze jednak patrzył i piął się w górę. Dlatego jednym z lepszych miejsc na ucieczkę przed zgiełkiem ulic dolnego Manhattanu jest The High Line. To jednomilowy park (będzie go więcej) stworzony na estakadach dawnej magistrali kolejowej zachodniego Manhattanu. To tędy przez wiele dekad sunęły pociągi pełne dostaw dla miasta wjeżdżając prosto do budynków. Swego czasu nie wyobrażano sobie istnienia Manhattanu bez tej linii, ale po II wojnie światowej transport kołowy przejął praktycznie cały ciężar dostaw i już w latach 60-tych linię zaczęto stopniowo wyburzać, a ostatni pociąg pojechał tędy w 1980 roku. Dopiero prawie 20 lat później zaczęto marzyć o parku na estakadach, a pierwszy jego fragment otwarto w 2009 roku. Park odmienił okolicę, co jednych oczywiście bardzo cieszy, bo pokazuje jak można stworzyć fantastyczną publiczną przestrzeń, a innych martwi, bo czynsze w okolicy poszybowały w górę wyganiając wielu starych mieszkańców. High Line był dla nas miłym odpoczynkiem od ulicznego tempa i nie zepsuł tego nawet niedopałek papierosa, który spadł na wózek ze śpiącą Kaliną. Surrealizmu temu miejscu dodają przeszklone balustrady oraz amfiteatry z widokiem na długie ulice. Można usiąść wśród traw, na wielkich i wygodnych drewnianych ławach i spoglądać na ruch uliczny. W takim miejscu futurystyczne miejskie pomysły w stylu przykrycia warszawskiego pl. Bankowego ogrodem przestają być takie zupełnie nierealne. Co też ciekawe czy to głównie przez wąski i długi kształt parku z ograniczonymi wejściami czy przez ogólną poprawę bezpieczeństwa w Nowym Jorku, ale jest to miejsce praktycznie zupełnie pozbawione jakiejkolwiek przestępczości… Midtown Nie mogliśmy sobie też odmówić wycieczki pod Flatiron na rogu Piątej ulicy i Broadway. Ukończony w 1902 roku wieżowiec był wtedy jednym z najwyższych budynków w Nowym Jorku. Teraz jest ikoną miasta, ale początkowo reakcje były mieszane i nazywano go dziwacznym. Pewnie nie pomagał fakt, że jego projektant pochodził z Chicago i był mocnym reprezentantem tamtejszego stylu. Flatiron więc, jak przystało na przeszczep, potrzebował trochę czasy by się przyjąć. Nowy Jork. Flatiron Nieco dalej na północ, już niestety na tyle daleko, że odpadał spacer i trzeba było się zapuścić w czeluści nieprzyjaznego młodym rodzicom z wózkiem metra, jest Times Square. Niby się człowiek otrzaskał z jego widokiem w bombardującej zewsząd amerykańskiej popkulturze, ale jednak zaskoczeniem, przynajmniej dla Pawła, który to miejsce widział po raz pierwszy, było to, że z placem to ma tyle wspólnego co Plac Bankowy w Warszawie. Jak się zamknie ulice i wpuści ludzi to faktycznie byłby plac, ale tak naprawdę to po prostu skrzyżowanie szerokich ulic. Times Square Jakże też ciekawe jest zderzenie tego miejsca z Picadilly Circus w Londynie podobnie obwieszone reklamami i ikonicznego. W Londynie reklamy wiszą na klasycznych, historycznych budynkach. W Nowym Jorku są rozpięte na… wzmocnionych stelażach. Mimo to Times Square zdecydowanie wygrywa z Londynem pod względem wrażenia, jakie wywiera. Szczególnie po zmroku jest tam po prostu bajkowo. Z Brooklynu przez East River Na Brooklyn trochę ciągnęła nas chęć znalezienia osławionej przez Kazika Brooklyńskiej Rady Żydów oraz Dumbo, czyli rewitalizowanej nadrzecznej części dzielnicy położonej między dwoma mostami. Poprzednie dni mieliśmy jednak tak wypełnione zwiedzaniem, że nawet nie sprawdziliśmy jak to jest z tym żydowskim Brooklynem. Po prostu wsiedliśmy do metra i z Manhattanu przejechaliśmy na drugą stronę, uznając, że wysiądziemy, pooglądamy chasydów, a potem przejdziemy się do Dumbo. Dumbo Dopiero, kiedy wyszliśmy z podziemnych czeluści metra zorientowaliśmy się, że Dumbo i żydowskie Borough (Boro) Park dzieli w linii prostej jakieś 8,5 km, czyli więcej niż terminal promu na Staten Island i Central Park. Z dziećmi taki spacerek zajmuje pół dnia, a na podróż metrem z przesiadkami nie mieliśmy już ochoty. A poza tym widzieliśmy wystarczająco dużo nowojorskich żydów w Jerozolimie. Wybraliśmy Dumbo. To typowy przykład dezindustrializacji nadrzecznego obszaru miasta. Pewnie bardzo podobnie wyglądają (lub wyglądały w pewnym momencie) niektóre dzielnie w Londynie. Pewnie też obdarzeni przesadną wyobraźnią varsavianiści pomyśleli teraz o Powiślu, ale Nowy Jork nie pozwala sobie na aż tak dziki, jak warszawski, deweloperski kapitalizm. Dumbo miało być pełne fajnych parków, placów zabaw i magazynów, którym dano drugie życie oraz fantastycznych widoków na Manhattan. Widoki faktycznie były. Na plac zabaw i do parku też trafiliśmy. Był na tyle fajny, że spędziliśmy w nim prawie dwie godziny, więc nawet nie mieliśmy za bardzo czasu i ochoty na szukanie kolejnych. Plac zabaw w Dumbo Dla niektórych Dumbo może być trochę rozczarowujące. Nie tak łatwo tam zejść z Brooklynu, bo odcięte jest plątaniną estakad i dróg dojazdowych do mostu. Widać, że historycznie priorytetem nie była piesza komunikacja z Brooklynu. Nam się jednak spodobało, bo Dumbo jest dla nas przykładem nienachalnej dezindustrializacji. Nie wjechał tam deweloper, który wyłożył historyczny bruk betonową kostką, dołożył kilka pastorałów i w magazynach otworzył megadrogie centrum handlowe. Albo dawne budynki pogrodził, w bramie postawił portiera i zrobił lofty. Dumbo rodzi się na nowo w oddolny sposób. Część magazynów zajęły młode i prężne firmy z różnych branż (tam mieści się 25 proc. nowojorskich firm IT), gdzieniegdzie otworzyły się kawiarnie z własnymi palarniami kawy, gdzie goście są mile widzianym, ale w sumie jednak dodatkiem do podstawowej działalności. Dumbo jest więc trochę jak stary, ale już zadbany ogród z pomysłem, a nie historyczne miejsce, do którego wpuściło się architekta krajobrazu by z ogromnym budżetem dał upust swoim historycznej wyobraźni. Brooklyn Bridge Na Manhattan wróciliśmy Mostem Brooklyńskim. Taki dwukilometrowy spacerek miejscami bardzo wąską ścieżką po jednym z najstarszych wiszących mostów na świecie. Dla jednych pewnie żadna atrakcja przez spore tłumy, dziesiątki rowerzystów, remonty z płachtami i ogrodzeniami zasłaniającymi widoki. My jednak zostaliśmy wielkimi fanami amerykańskich mostów i nie żałowaliśmy ani minuty z prawie godziny spędzonej na Brooklyn Bridge. Widoki, stalowa nitowana konstrukcja, kłębowiska lin… polecamy! Upper West Side i Central Park Musimy przyznać, że mniej więcej od 72. ulicy na północ Nowy Jork pozostał dla nas białą plamą. W planach mieliśmy stopniowe przesuwanie się coraz bardziej uptown, ale skończyło się to gdzieś w 1/4 Central Parku. Północny Manhattan zostawiliśmy więc na później i co chwila zresztą nas kusi, żeby wsiąść w samolot i skończyć jego eksplorację, szczególnie, że bombardują nas oferty z tanimi biletami do NYC. Central Park wciąga. To najchętniej odwiedzany park miejski na świecie. 341 hektarów zieleni, jeziorek, łąk do leżenia, grania w cokolwiek, placyków do wspólnych tańców, lodowisk, miejsc na koncerty. Właściwie taka lista mogłaby się ciągnąć przez pół tego postu. To absolutnie fantastyczne miejsce i, z całym szacunkiem dla Golden Gate Park w San Francisco, zjawisko samo w sobie, które ciężko porównywać z innymi parkami. Oczywiście kilka godzin, które spędziliśmy na spacerach, wdrapywaniu się na skałki, czy obserwowaniu żółwi w stawach, to zupełne nic. I tak jednak po kilku godzinach mieliśmy ogromny problem, żeby wyciągnąć stamtąd Maćka, który chciał się wszędzie wdrapać, wszystko zobaczyć, wszędzie pójść. Trochę też przez Central Park w konkursie na najprzyjemniejsze miejsce do mieszkania w NYC wygrałby u nas (na razie mamy nadzieję) Upper West Side. Zajechaliśmy tam przez dwie rzeczy. Po pierwsze Ola chciała zwiedzić kilka polecanych w internecie second handów, po drugie – ważniejsze – chcieliśmy z Maćkiem zobaczyć Muzeum Historii Naturalnej. Muzeum powinno zająć cały drugi post, ale przyznajemy się bez bicia, że w ogóle się nie popisaliśmy. Wybraliśmy się do niego późno licząc, że już koło godz. 1-2 dojedziemy na miejsce i będziemy mieli jakieś 4 godzin na zwiedzanie. Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej Odpowiednie opóźnienie załapaliśmy już po drodze. Nie sprawdziliśmy, że część linii metra, które jadą wzdłuż zachodniej granicy Central Parku i mijają muzeum to tak naprawdę linie ekspresowe. W związku z tym radośnie przejechaliśmy obok muzeum mknąc w stronę Bronxu. Kiedy w końcu wróciliśmy okazało się, że z poziomu metra nie da się jednak wejść do muzeum. Da się z niego wyjść w podziemiach wprost na stację, ale by wejść trzeba się jeszcze sporo nachodzić. W sumie do muzeum weszliśmy więc po godz. 15. Dało nam to całe 1,5 godziny na zwiedzanie. A co można zobaczyć w tym czasie w muzeum? Można przebiec obok kilku zwierząt, pobiec na piętro z dinozaurami i przemknąć obok ekspozycji, potem jeszcze lawirując między strażnikami zaganiającymi do wyjścia rzucić okiem tu i tam. I już, tyle. Kiedyś pojedziemy tam na dłużej i będziemy tam siedzieć ze dwa tygodnie bez przerwy. Maciek był trochę zawiedziony. My odbiliśmy sobie to niepowodzenie spacerem po Upper West Side. To miejsce, w którym chyba wszystkie zalety Nowego Jorku są w odpowiedniej skali. Czuje się dynamizm miasta, ale nie jest to tempo Dolnego Manhattanu, blisko stąd do parku i na przykład wspomnianego muzeum, transportowo fantastycznie jak wszędzie w Nowym Jorku. Klasyczne nowojorskie domy przy zadrzewionych alejach, główne ulice wcale nie jakoś szczególnie zatłoczone, miłe knajpy i sklepy z markowymi tanimi ciuchami. Eh, może kiedyś. Long Island i dawno niewidziani znajomi Gdzieś w połowie pobytu w NYC zrobiliśmy sobie niedzielną przerwę od miasta i wybraliśmy się na Long Island do dawno niewidzianej znajomej ze starych studenckich czasów na warszawskiej socjologii. Anita mieszka jakieś 80 km od Manhattanu. Niestety nie tak łatwo do niej dojechać ze Staten Island transportem publicznym, więc wybraliśmy się do niej samochodem. Kosztowało nas to sporo nerwów (korki, nawet w niedzielę) oraz 15 USD za przejazd mostem. Cena przejazdów mostami w Nowym Jorku nas zupełnie zszokowała. To droższa przyjemność niż polskie autostrady! Z Anitą i Robertem Z Long Island problem jest taki, że samochodowo ma fatalne połączenie z Nowym Jorkiem. To fajne miejsce do mieszkania. Piękne plaże, inne tempo życia. Ale to tempo obniża fakt, że do nie tak odległego Nowego Jorku po prostu trudno się dostać. Nawet w nocy ruch jest spory, choć korków nie ma. Dodatkowo poczuliśmy się miejscami jak pod Warszawą. Dwu-, trzypasmowe drogi ekspresowe, remonty, miejscami słabe oznaczenia. Long Island ma bardziej polski niż amerykański system drogowy. Takie przynajmniej mamy wrażenia po jednej wyprawie w tą i z powrotem. Ale nawet Helen, nasza gospodyni, podkreślała, że Long Island to fajne miejsce do życia, no chyba, że trzeba dojeżdżać do pracy do Nowego Jorku. Anita i Robert nie muszą, bo pracują tuż obok domu i bardzo rzadko zdarza im się dojechać na Manhattan. Spędziliśmy u nich niezwykle przyjemne popołudnie, broniąc się przed niecnym planem upicia nas polskim piwem, byśmy musieli zostać na noc. Robert momentami musiał czuć się trochę wyobcowany, kiedy zanurzyliśmy się we wspomnienia z czasów studenckich, zaczynające się mniej więcej tak: „…siedzimy sobie kiedyś u Piotrka, robimy badania”. Z Anitą i Robertem pożegnanie było równie trudne co z Nowym Jorkiem. To miasto, za którym będziemy długo tęsknić. A nie spodziewaliśmy się tego. Myśleliśmy, że za bardzo przesiąkliśmy klimatem Zachodniego Wybrzeża, innym tempem, przyjaznymi ludźmi. Tymczasem nowojorczycy nie dają odczuć, że dotarło się na ten przemysłowo-finansowy Wschód, który pędzi przed siebie nie oglądając się na człowieka. Dobrzy ludzie z Nowego Jorku Najmilej nam było, kiedy uciekając przed deszczem z Maćkiem na barana przez kilka przecznic mieliśmy parasol nad głową od niesiony dla nas przez przypadkowego przechodnia… 9aMfD. 133 307 225 490 324 290 277 251 472

poszła ola na spacerek nuty